wtorek, 26 kwietnia 2016

Rozdział 3

Rozdział 3 (Marisol)
jestem schrypłym głosem
milczącym głucho
nade mną dni
o wielkich pustych skrzydłach
mijają…”
Halina Poświatowska

             Jakoś nigdy nie zastanawiałam się czy to, że przywożą nam niektóre towary, jest upokarzające. Dla mnie to nie problem. Uważam, że należy nam się coś za to, że musimy tu mieszkać. Kara za grzechy przodków - Przecież to niesprawiedliwe. Jesteśmy tacy sami jak oni, a jednak to my mamy gorzej. Oni opływają w luksusy, mają dostęp do wszystkiego: edukacji, zabawy, a my zostaliśmy z niczym. Wyrzutki płacące za grzechy przodków. A raczej za to, że urodzili się jako arystokracja, czy rodzina królewska, a nie jako zwykli ludzie. Tym zawinili oni. A u nas codziennie są wypowiadane bluźnierstwa pod adresem aktualnych władz, snute plany dokonania zamachu i przejęcia spuścizny przodków. Wiem, że to tylko gadanie, jednak jest w tym coś niepokojącego. Z ich nastawieniem nawet nie ma co liczyć na poprawę. Gdyby jakiś cudem pozwolili nam zamieszkać w mieście, Ci wielcy rewolucjoniści, i tak sprawili by, że wylecielibyśmy stamtąd szybko i z hukiem. Nie chcą, albo nie potrafią, dopuścić do swoich podświadomości, że to koniec, ich walka skończyła się wraz z wygnaniem, nie ma po co zaczynać jej od nowa. Dlaczego nie zostawimy przeszłości za nami? Czemu nie patrzymy w przyszłość? Czy tak trudno jest nam zapomnieć o tym co było? Przecież dyktatorskie rządy to nie jest dobre rozwiązanie, wielcy władcy z chorą ambicją, w przeszłości wszyscy kończyli tak samo. Ginęli z rąk przeciwników, którzy mieli dość ich rządów, popełniali samobójstwa. Taka forma nie mam prawa przetrwać. A przynajmniej tak jest w teorii. Co do praktyki, to całkiem inna bajka, a ja nie chcę być jej częścią. Najważniejszym moim pragnieniem, za które oddałabym wszystko, jest wydostanie się stąd i zamieszkanie tam, gdzie tak naprawdę będę mogła żyć…
             Po zamówienie wychodzę jakoś po czwartej. Mam nadzieję, że nie spotkam nikogo z naszych, nie znoszę tych pogardliwych spojrzeń posyłanym  dostawcą oraz tym, którzy używają angielskiego zamiast hiszpańskiego. Bo przecież przekora jest ważniejsza. Dawniej po rzeczy, zamówione przez ojca, chodziliśmy w trójkę, byłam jeszcze mała, więc zazwyczaj szłam do towarzystwa. Teraz jestem jedyną osobą, której się dostał ten przykry obowiązek. Gdy docieram na plac główny, zauważam stojące na nim auto i mężczyzn, którzy w nim przyjechali, no i mojego sąsiada senior Blanco. Spuszczam jeszcze bardziej głowę i kieruje się w stronę samochodu. Czuję na sobie palące spojrzenie dwójki chłopaków. Podchodzę bliżej i witam się.
Dzień dobry – zaraz zostaje obrzucona wrogim spojrzeniem od senior Blanco. – Buenas Tardes senior Blanco – dopowiadam nie chcąc, by przypadkiem porozmawiał sobie z moim ojcem.
Nazwisko – rzuca do mnie przez zęby mężczyzna. Sprawia wrażenie wkurzonego, że musi tutaj stać, zresztą, oni wszyscy tak wyglądają.
Marero
Christopher – warczy do jednego z chłopaków, a ten niechętnie wstaje. Jest wysoki i ma ciemne włosy.– Przynieś paczkę. - Po chwili przynosi duże kartonowe pudło i podaje mi je. Jest ciężkie i kolana uginają się pode mną. Staram się wyprostować nogi.
Jest ciężka – mówi.
Poradzę sobie, dziękuję. – wciskam mu w rękę kartkę, którą dostałam od ojca i staram się odejść jak najszybciej. Idzie mi to mozolnie, cóż nie spodziewałam się, że tyle to będzie ważyć. Jestem ciekawa co tak naprawdę jest w tej paczce. Cóż książki to mogą być, lecz dla kogo by je miał zamawiać. Zawsze dostawała je Reina, a ja je podbierałam. Nikogo innego w domu to nie interesuje. Czyżby były dla mnie? Niemożliwe…
Marisol! Marisol, poczekaj! – słyszę za sobą wołanie, przystaję w miejscu i odwracam się w stronę z której dobiega głos. To Marco. Czego on znowu ode mnie chce. Powiedziałam mu wszystko co wiedziałam odnośnie śmierci mojej siostry.
Marco? Co chcesz? Nie mam czasu – mówię szybko. Widzę jak mężczyźni przy aucie nas obserwują.
Daj pomogę – mówi wyciągając ręce po karton, chwile zastanawiam się czy mu na to pozwolić jednak zaczyna mi on już ciążyć więc oddaje paczkę chłopakowi.
Dziękuję – mówię nie chętnie. – To co chciałeś? – pytam, gdy zaczynamy iść powoli w kierunku mojego domu.
Tak w zasadzie chciałem Cię przeprosić, straciłaś siostrę, a ja zacząłem wywiad przeprowadzać. No i chcę powiedzieć, że mi przykro, że ona… że Reina nie żyje. Nie powinienem tak się dopytywać, to wasza prywatna sprawa mi nic do tego.
Ja też mogłam trochę przesadzić – przyznaje po chwili ciszy jaka zapanowała. – Miałeś prawo być po prostu ciekawy. Przecież to nic złego. Po prostu w domu już wszyscy o tym zapomnieli i z tego powodu jestem trochę rozżalona – mówię po czym uświadamiam sobie, że powiedziałam za dużo. - Zapomnij o tym co teraz usłyszałeś, proszę.
Spokojnie, przecież nie polecę do Twojego ojca na skargę. Chyba nie myślisz, że uwierzyłem w ten kit z wypadkiem na schodach. Głupi nie jestem, a Reina opowiadała mi trochę co się u was dzieje, i że często dostajesz. Martwiła się o… Przepraszam, nie powinienem o tym wspominać – mówi widząc moją minę. Przystaję w miejscu.
Dalej już pójdę sama. Dziękuję za pomoc – mówię zmuszając się do tego, by obdarzyć go nikłym uśmiechem. Patrzy na mnie zmartwiony lecz oddaje karton. Wcześniej nie zauważyłam, że jego oczy mają intensywny zielony odcień. Gdy tak na mnie patrzył miałam wrażenie, że próbuje mnie przejrzeć na wylot, wyciągnąć ode mnie wszystkie tajemnice.
Hasta luego.*
Adios** - mówię i dalej idę sama.
                    W domu jest dziwnie cicho. Chyba nikogo nie ma. Odstawiam paczkę na stół w salonie i idę do kuchni. Biorę jabłko ze stojącej na parapecie miski i idę po schodach do pokoju. Po drodze zaglądam do pokoju Ricardo, widzę Cataline leżącą na łóżku. Kuli się na nim, a jej ciałem wstrząsa szloch.
Catalina? – wchodzę do środka, rozglądając się w poszukiwaniu mojego brata. Nie ma go. - Coś się stało? Catalina? - podchodzę bliżej. Ma zapłakaną twarz. Jej zielone oczy błyszczą od łez.
– Marisol – szepcze i chwyta moją rękę. Siadam na łóżku i przyglądam się jej. – Czy jestem potworem, ponieważ nie kocham swojego męża? Przecież go sobie sama nie wybrałam. Podporządkowałam się woli wszystkich. Moich rodziców, twoich, a teraz mnie obwiniają o wszystko. - mówi przeczesując nerwowo palcami swoje blond włosy.
– Obwiniają? O co? Kto cię obwinia i dlaczego? Przecież nic nie zrobiłaś.
Nie rozumiem o co chodzi. Czym im zawiniła Catalina, że rzucili się na nią jak wilki na owce. Rodzice byli tak zadowoleni, gdy zaaranżowali to małżeństwo, a biedna Catalina taka nieszczęśliwa, gdy stała na ślubnym kobiercu. Jej smutek pozostał. Mój brat nie jest człowiekiem łatwym do kochania. Widać nawet żonie na to nie pozwolił.
– O wiele rzeczy. Nie dałam im upragnionego wnuka. Ich ukochany hijo*** się poskarżył, że nie jestem dobrą żoną, że nie okazuję twojej famili należytych uczuć. Nie potrafię namówić Ricardo na budowę domu. Mam nadal wymieniać? - Mówi z rozżaleniem w głosie. Jest mi jej żal. Nie potrafi się przystosować do chłodu i rygoru jaki panuje w tej rodzinie. Dla nich lepiej by było gdyby się wybudowali, ale co ona może. Rodzice wymagają od niej czegoś nie do zrobienia.
– Nie wiedziałam, że aż tak dużo pretensji mają do ciebie bzdurnych pretensji. Jednak płaczem nic nie zdziałasz. Nikogo on tutaj nie obchodzi. – mówię pragnąć wierzyć w te słowa. Nie wiem jak jej pomóc.
– To nie tak, że ja nie chcę mieć dzieci. Chcę. Jednak Ricardo twierdzi, że jeszcze za wcześnie - mam mętlik w głowie. Czy to możliwe bym nie znała własnego brata? Na to wychodzi.
– Catalino, posłuchaj. Słabością nic nie zdziałasz, pokazując ją będziesz jeszcze łatwiejszym celem. Spróbuj być silna. Dla mnie, dla twoich przyszłych dzieci dla swojego spokoju ducha…
– Gracias Marisol. Niby nic takiego nie powiedziałaś, ale potrzebowałam kogoś by mnie wysłuchał i za to Ci dziękuje.

              Po rozmowie z Cataliną poszłam do swojego pokoju i wzięłam się za czytanie. Rzadko się zdarza by w tym domu nie było nikogo. To taka niespodziewana cisza, która daje ukojenie. Na krótko, ale pozwala odpocząć od ciągłego popędzania, wyżywania się i krzyku. Nie rozumiem za co mnie tak nienawidzą. Może kiedyś mi powiedzą, chyba, że wcześniej mnie wykończą. Głośne trzaśnięcie oznajmia mi, że ktoś wrócił do domu. To koniec błogiej ciszy i spokoju. Postanawiam jednak zostać w pokoju. Może gdy ten kto przyszedł nie dowie się, że jestem w domu to zostawi mnie w spokoju. Próżne nadzieje, ale przynajmniej ich mam pod dostatek. I nikt mi ich nie zabrania. Cóż trudno było by to kontrolować.
Mój ojciec ma obsesje kontroli wszystkiego i wszystkich. Musi wiedzieć co, gdzie i z kim każdy z nas robi. Mam nadzieje, że to nie on. Czuję się spokojniejsza, gdy go nie ma. Nie pamiętam kiedy zaczął się na mnie wyżywać. Trwa to już jakiś czas. Przestałam na to zwracać uwagę. Powoli stało się to codziennością.
Z książki, którą właśnie czytam, a raczej próbuje, wypada poskładana karka papieru. Podnoszę ją z ziemi i rozkładam. Ze zdziwieniem odkrywam, że to mapa. Napisana po hiszpańsku. Zatytułowana „Mapas de España”. Przejeżdżam palcem po papierze zastanawiając się gdzie jestem. W której z części starej Hiszpanii jesteśmy. Nigdy nie interesowała mnie geografia świata. Nie miałam dostępu do atlasów i map więc nie zadręczałam się tym. Po co myśleć o kolejnej rzeczy, której nie mogę mieć. Tylko mnie to dołuje. Próbuje sobie przypomnieć czy widziałam kiedyś jakiś stary znak z nazwą miejscowości. Albo coś innego, co wskazywało by na nasze położenie. Tyle razy przeczesałam ten teren lecz nie widziałam ani morza, ani gór. A jeśli już jesteśmy gdzieś blisko to albo nie mamy dostępu albo ja nic o tym nie wiem. Jestem pewna, że nie mamy połączenia z Francją, Andorą czy Portugalią. Dawno by już to wykorzystali. Wiem też, że za ośrodek nowego miasta uznali Madrit i połączyli je autostradami z innymi częściami Hiszpanii tworząc wielkie megalopolis, które wszyscy nazywamy potocznie miastem. Kiedyś zmieniono nazwę z „Hiszpania” na „ Madryt”, jednak nie wiem jak jest teraz. Wokół słyszę tylko „ miasto” i „miasto” i tak już zostało. Przyglądając się mapie czytam szeptem nazwy zapisane na papierze.
– Cataluña, Valencía, Castilla, Andalucía, Àvila, Toledo, Sevilla – przesuwam palcem od jednej miejsca do drugiego. Szukam daty jej stworzenia, jestem ciekawa kiedy powstała, jednak nigdzie nie umiem jej znaleźć. Najwidoczniej po prostu jej nie ma. Jestem tak nią pochłonięta, że nie zauważam jak do pokoju zagląda Miquel.
– Hola! ¿Que tal? - mówi i siada obok mnie.
– Hola! Bien. Już w domu? - próbuje złożyć szybko mapę, lecz mi się to nie udaje. Mój brat wyrywa mi ją z ręki i zaczyna się jej przyglądać.
– Mari, co ty tutaj masz? Mapa? Skąd to wytrzasnęłaś?
– Znalazłam w książce. Oddaj mi ją, por favor.
– Poczekaj, też chce zobaczyć – macha na mnie ręką jakby odganiał natrętną muchę. Uśmiecha się pod nosem. Ja też to robię. Przy nim czuję się taka szczęśliwa. Taka wolna od niesprawiedliwych oskarżeń. Po prostu dobrze.
– Wiesz gdzie jesteśmy? – pytam się po chwili. Zaczęło mnie to interesować. Mam nadzieje, że Miquel wie i może mi powiedzieć.
– Tutaj  wskazuje na region podpisany na mapie jako Castilla y Leon – Jednak nie w całość. Określone terytorium zaprojektowane tak by stolica miała nas na oku. Od Portugalii oddziela nas mur, jednak musiałabyś iść paręnaście jak nie więcej godzin by go zobaczyć.
– Gracias – uśmiecham się.
 De nada****
– Idę się ogolić, a później do Julii. Schowaj ją lepiej.
Po jego wyjściu składam mapę i wsuwam pod poduszkę. Postanawiam wyjść na spacer i tak nikomu nie jestem tutaj potrzebna. Gdy przechodzę obok łazienki słyszę z niej śpiew.
– Me gusta la mañana, me gustas tú
Me gusta el viento, me gustas tú
Me gusta soñar, me gustas tú
Me gusta la mar, me gustas tú

Wybucham śmiechem słysząc tą głupią piosenkę śpiewaną przez mojego brata. On słysząc to przerywa i otwiera drzwi.
 Nie masz lepszych rzeczy do roboty Mari? Ładnie tak podsłuchiwać? – pyta się. Wygląda śmiesznie z pianą na twarzy.
 Przechodziłam tylko obok i usłyszałam. Strasznie głośno śpiewasz. No i fałszujesz – dodaję na końcu. - Idę się przejść. Mam nadzieje, że nikt nie będzie mnie szukać. Pozdrów ode mnie Julie.

Narzeczona Miquela jest sympatyczną dziewczyną, i co najważniejsze kocha mojego brata. Chcę by był szczęśliwy i jego małżeństwo nie było takie jak Cataliny i Ricardo. Dwoje bardzo niedobranych ludzi, którzy próbują razem żyć. Skutki tego odczuwamy każdego dnia słuchając ich kłótni i jej płaczu. To męczy, a także napawa mnie strachem. Czy jeśli nie uda mi się stąd wyrwać moje życie będzie takie jak te, które wiedzieć Catalina? Bezbarwne i jałowe. Egzystowanie z oczekiwaniem na kolejny dzień. Kolejny taki sam dzień... Czasami po prostu boję się tego co przyniesie przyszłość.

* Do zobaczenia
** Cześć ( na pożegnanie)
***syn

****proszę bardzo

----------
Witam :D
Wiem, że troszkę spóźniony, przepraszam. Postaram się by raczej często się to nie powtarzało.
Czekam na wasze opinie i komentarza. Jak Wam się podoba opowiadanie?
Link do mapki jakby ktoś chciał -  - można sobie spojrzeć na miejsca, o których była mowa w rozdziale.
Piosenka, którą śpiewa Miquel - Me gustas tu - Manu Chao
Kolejny rozdział : 16.05
Pozdrawiam
PaKi ;D