Rozdział 3
(Marisol)
„jestem
schrypłym głosem
milczącym
głucho
nade
mną dni
o
wielkich pustych skrzydłach
mijają…”
Halina
Poświatowska
Jakoś
nigdy nie zastanawiałam się czy to, że przywożą nam niektóre
towary, jest upokarzające. Dla mnie to nie problem. Uważam, że
należy nam się coś za to, że musimy tu mieszkać. Kara za grzechy
przodków - Przecież to niesprawiedliwe. Jesteśmy tacy sami jak
oni, a jednak to my mamy gorzej. Oni opływają w luksusy, mają
dostęp do wszystkiego: edukacji, zabawy, a my zostaliśmy z niczym.
Wyrzutki płacące za grzechy przodków. A raczej za to, że urodzili
się jako arystokracja, czy rodzina królewska, a nie jako zwykli
ludzie. Tym zawinili oni. A u nas codziennie są wypowiadane
bluźnierstwa pod adresem aktualnych władz, snute plany dokonania
zamachu i przejęcia spuścizny przodków. Wiem, że to tylko
gadanie, jednak jest w tym coś niepokojącego. Z ich nastawieniem
nawet nie ma co liczyć na poprawę. Gdyby jakiś cudem pozwolili nam
zamieszkać w mieście, Ci wielcy rewolucjoniści, i tak sprawili by,
że wylecielibyśmy stamtąd szybko i z hukiem. Nie chcą, albo nie
potrafią, dopuścić do swoich podświadomości, że to koniec, ich
walka skończyła się wraz z wygnaniem, nie ma po co zaczynać jej
od nowa. Dlaczego nie zostawimy przeszłości za nami? Czemu nie
patrzymy w przyszłość? Czy tak trudno jest nam zapomnieć o tym co
było? Przecież dyktatorskie rządy to nie jest dobre rozwiązanie,
wielcy władcy z chorą ambicją, w przeszłości wszyscy kończyli
tak samo. Ginęli z rąk przeciwników, którzy mieli dość ich
rządów, popełniali samobójstwa. Taka forma nie mam prawa
przetrwać. A przynajmniej tak jest w teorii. Co do praktyki, to
całkiem inna bajka, a ja nie chcę być jej częścią.
Najważniejszym moim pragnieniem, za które oddałabym wszystko, jest
wydostanie się stąd i zamieszkanie tam, gdzie tak naprawdę będę
mogła żyć…
Po
zamówienie wychodzę jakoś po czwartej. Mam nadzieję, że nie
spotkam nikogo z naszych, nie znoszę tych pogardliwych spojrzeń
posyłanym dostawcą oraz tym, którzy używają angielskiego
zamiast hiszpańskiego. Bo przecież przekora jest ważniejsza.
Dawniej po rzeczy, zamówione przez ojca, chodziliśmy w trójkę,
byłam jeszcze mała, więc zazwyczaj szłam do towarzystwa. Teraz
jestem jedyną osobą, której się dostał ten przykry obowiązek.
Gdy docieram na plac główny, zauważam stojące na nim auto i
mężczyzn, którzy w nim przyjechali, no i mojego sąsiada senior
Blanco. Spuszczam jeszcze bardziej głowę i kieruje się w stronę
samochodu. Czuję na sobie palące spojrzenie dwójki chłopaków.
Podchodzę bliżej i witam się.
– Dzień
dobry – zaraz zostaje obrzucona wrogim spojrzeniem od senior
Blanco. – Buenas
Tardes senior Blanco – dopowiadam nie chcąc, by przypadkiem
porozmawiał sobie z moim ojcem.
– Nazwisko
– rzuca do mnie przez zęby mężczyzna. Sprawia wrażenie
wkurzonego, że musi tutaj stać, zresztą, oni wszyscy tak
wyglądają.
– Marero
– Christopher
– warczy do jednego z chłopaków, a ten niechętnie wstaje. Jest
wysoki i ma ciemne włosy.– Przynieś paczkę. - Po chwili przynosi
duże kartonowe pudło i podaje mi je. Jest ciężkie i kolana
uginają się pode mną. Staram się wyprostować nogi.
– Jest
ciężka – mówi.
– Poradzę
sobie, dziękuję. – wciskam mu w rękę kartkę, którą dostałam
od ojca i staram się odejść jak najszybciej. Idzie mi to mozolnie,
cóż nie spodziewałam się, że tyle to będzie ważyć. Jestem
ciekawa co tak naprawdę jest w tej paczce. Cóż książki to mogą
być, lecz dla kogo by je miał zamawiać. Zawsze dostawała je
Reina, a ja je podbierałam. Nikogo innego w domu to nie interesuje.
Czyżby były dla mnie? Niemożliwe…
– Marisol!
Marisol, poczekaj! – słyszę za sobą wołanie, przystaję w
miejscu i odwracam się w stronę z której dobiega głos. To Marco.
Czego on znowu ode mnie chce. Powiedziałam mu wszystko co wiedziałam
odnośnie śmierci mojej siostry.
– Marco?
Co chcesz? Nie mam czasu – mówię szybko. Widzę jak mężczyźni
przy aucie nas obserwują.
– Daj
pomogę – mówi wyciągając ręce po karton, chwile zastanawiam
się czy mu na to pozwolić jednak zaczyna mi on już ciążyć więc
oddaje paczkę chłopakowi.
– Dziękuję
– mówię nie chętnie. – To co chciałeś? – pytam, gdy
zaczynamy iść powoli w kierunku mojego domu.
– Tak
w zasadzie chciałem Cię przeprosić, straciłaś siostrę, a ja
zacząłem wywiad przeprowadzać. No i chcę powiedzieć, że mi
przykro, że ona… że Reina nie żyje. Nie powinienem tak się
dopytywać, to wasza prywatna sprawa mi nic do tego.
– Ja
też mogłam trochę przesadzić – przyznaje po chwili ciszy jaka
zapanowała. – Miałeś prawo być po prostu ciekawy. Przecież to
nic złego. Po prostu w domu już wszyscy o tym zapomnieli i z tego
powodu jestem trochę rozżalona – mówię po czym uświadamiam
sobie, że powiedziałam za dużo. - Zapomnij o tym co teraz
usłyszałeś, proszę.
– Spokojnie,
przecież nie polecę do Twojego ojca na skargę. Chyba nie myślisz,
że uwierzyłem w ten kit z wypadkiem na schodach. Głupi nie jestem,
a Reina opowiadała mi trochę co się u was dzieje, i że często
dostajesz. Martwiła się o… Przepraszam, nie powinienem o tym
wspominać – mówi widząc moją minę. Przystaję w miejscu.
– Dalej
już pójdę sama. Dziękuję za pomoc – mówię zmuszając się do
tego, by obdarzyć go nikłym uśmiechem. Patrzy na mnie zmartwiony
lecz oddaje karton. Wcześniej nie zauważyłam, że jego oczy mają
intensywny zielony odcień. Gdy tak na mnie patrzył miałam
wrażenie, że próbuje mnie przejrzeć na wylot, wyciągnąć ode
mnie wszystkie tajemnice.
– Hasta
luego.*
– Adios**
- mówię i dalej idę sama.
W domu jest dziwnie cicho. Chyba nikogo nie ma.
Odstawiam paczkę na stół w salonie i idę do kuchni. Biorę jabłko
ze stojącej na parapecie miski i idę po schodach do pokoju. Po
drodze zaglądam do
pokoju Ricardo, widzę
Cataline
leżącą na łóżku. Kuli
się na nim, a jej ciałem wstrząsa szloch.
– Catalina?
– wchodzę do środka, rozglądając się w poszukiwaniu mojego
brata. Nie ma go. - Coś się stało? Catalina? - podchodzę bliżej.
Ma zapłakaną twarz. Jej zielone oczy błyszczą od łez.
– Marisol – szepcze i chwyta moją rękę. Siadam na łóżku i
przyglądam się jej. – Czy jestem potworem, ponieważ nie kocham
swojego męża? Przecież go sobie sama nie wybrałam.
Podporządkowałam się woli wszystkich. Moich rodziców, twoich, a
teraz mnie obwiniają o wszystko. - mówi przeczesując nerwowo
palcami swoje blond włosy.
– Obwiniają? O co? Kto cię obwinia i dlaczego? Przecież nic nie
zrobiłaś.
Nie
rozumiem o co chodzi. Czym im zawiniła Catalina, że rzucili się na
nią jak wilki na owce. Rodzice byli tak zadowoleni, gdy zaaranżowali
to małżeństwo, a biedna Catalina taka nieszczęśliwa, gdy stała
na ślubnym kobiercu. Jej smutek pozostał. Mój brat nie jest
człowiekiem łatwym do kochania. Widać nawet żonie na to nie
pozwolił.
– O
wiele rzeczy. Nie dałam im upragnionego wnuka. Ich ukochany hijo***
się poskarżył, że nie jestem dobrą żoną, że nie okazuję
twojej famili należytych uczuć. Nie potrafię namówić Ricardo na
budowę domu. Mam nadal wymieniać? - Mówi z rozżaleniem
w głosie. Jest mi jej żal. Nie
potrafi się przystosować do chłodu i rygoru jaki panuje w tej
rodzinie. Dla nich lepiej by było gdyby się wybudowali, ale co ona
może. Rodzice wymagają od niej czegoś nie do zrobienia.
– Nie wiedziałam, że aż tak dużo pretensji mają do ciebie
bzdurnych pretensji. Jednak płaczem nic nie zdziałasz. Nikogo on
tutaj nie obchodzi. – mówię pragnąć wierzyć w te słowa. Nie
wiem jak jej pomóc.
– To
nie tak, że ja nie chcę mieć dzieci. Chcę. Jednak Ricardo
twierdzi, że jeszcze za wcześnie - mam mętlik w głowie. Czy to
możliwe bym nie znała własnego brata? Na to wychodzi.
– Catalino, posłuchaj. Słabością nic nie zdziałasz, pokazując ją
będziesz jeszcze łatwiejszym celem. Spróbuj być silna. Dla mnie,
dla twoich przyszłych dzieci dla swojego spokoju ducha…
– Gracias Marisol. Niby nic takiego nie powiedziałaś, ale
potrzebowałam kogoś by mnie wysłuchał i za to Ci dziękuje.
Po
rozmowie z Cataliną poszłam do swojego pokoju i wzięłam się za
czytanie. Rzadko się zdarza by w tym domu nie było nikogo. To taka
niespodziewana cisza, która daje ukojenie. Na krótko, ale pozwala
odpocząć od ciągłego popędzania, wyżywania się i krzyku. Nie
rozumiem za co mnie tak nienawidzą. Może kiedyś mi powiedzą,
chyba, że wcześniej mnie wykończą. Głośne trzaśnięcie
oznajmia mi, że ktoś wrócił do domu. To koniec błogiej ciszy i
spokoju. Postanawiam jednak zostać w pokoju. Może gdy ten kto
przyszedł nie dowie się, że jestem w domu to zostawi mnie w
spokoju. Próżne nadzieje, ale przynajmniej ich mam pod dostatek. I
nikt mi ich nie zabrania. Cóż trudno było by to kontrolować.
Mój
ojciec ma obsesje kontroli wszystkiego i wszystkich. Musi wiedzieć
co, gdzie i z kim każdy z nas robi. Mam nadzieje, że to nie on.
Czuję się spokojniejsza, gdy go nie ma. Nie pamiętam kiedy zaczął
się na mnie wyżywać. Trwa to już jakiś czas. Przestałam na to
zwracać uwagę. Powoli stało się to codziennością.
Z
książki, którą właśnie czytam, a raczej próbuje, wypada
poskładana karka papieru. Podnoszę ją z ziemi i rozkładam. Ze
zdziwieniem odkrywam,
że to mapa. Napisana po hiszpańsku. Zatytułowana „Mapas de
España”. Przejeżdżam palcem po papierze zastanawiając się
gdzie jestem. W której z części starej Hiszpanii jesteśmy. Nigdy
nie interesowała mnie geografia świata. Nie miałam dostępu do
atlasów i map więc nie zadręczałam się tym. Po co myśleć o
kolejnej rzeczy, której nie mogę mieć. Tylko mnie to dołuje.
Próbuje sobie przypomnieć czy widziałam kiedyś jakiś stary znak
z nazwą miejscowości. Albo coś innego, co wskazywało by na nasze
położenie. Tyle razy przeczesałam ten teren lecz nie widziałam
ani morza, ani gór. A jeśli już jesteśmy gdzieś blisko to albo
nie mamy dostępu albo ja nic o tym nie wiem. Jestem pewna, że nie
mamy połączenia z Francją, Andorą czy Portugalią. Dawno by już
to wykorzystali. Wiem też, że za ośrodek nowego miasta uznali
Madrit i połączyli je autostradami z innymi częściami Hiszpanii
tworząc wielkie megalopolis, które wszyscy nazywamy potocznie
miastem. Kiedyś zmieniono nazwę z „Hiszpania” na „ Madryt”,
jednak nie wiem jak jest teraz. Wokół słyszę tylko „ miasto”
i „miasto” i tak już zostało. Przyglądając się mapie czytam
szeptem nazwy zapisane na papierze.
– Cataluña, Valencía,
Castilla, Andalucía,
Àvila, Toledo, Sevilla – przesuwam palcem od jednej miejsca do
drugiego. Szukam daty jej stworzenia, jestem ciekawa kiedy powstała,
jednak nigdzie nie umiem jej znaleźć. Najwidoczniej po prostu jej
nie ma. Jestem tak nią pochłonięta, że nie zauważam jak do
pokoju zagląda Miquel.
– Hola! Bien.
Już w domu? - próbuje złożyć szybko mapę, lecz mi się to nie
udaje. Mój brat wyrywa mi ją z ręki i zaczyna się jej przyglądać.
– Mari, co ty tutaj masz? Mapa? Skąd to wytrzasnęłaś?
– Znalazłam w książce. Oddaj mi ją, por favor.
– Poczekaj, też chce zobaczyć – macha na mnie ręką jakby
odganiał natrętną muchę. Uśmiecha się pod nosem. Ja też to
robię. Przy nim czuję się taka szczęśliwa. Taka wolna od
niesprawiedliwych oskarżeń. Po prostu dobrze.
– Wiesz gdzie jesteśmy? – pytam się po chwili. Zaczęło mnie to
interesować. Mam nadzieje, że Miquel wie i może mi powiedzieć.
– Tutaj wskazuje na region podpisany na mapie jako Castilla y Leon –
Jednak nie w całość. Określone terytorium zaprojektowane tak by
stolica miała nas na oku. Od Portugalii oddziela nas mur, jednak
musiałabyś iść paręnaście jak nie więcej godzin by go
zobaczyć.
– Gracias – uśmiecham się.
– De nada****
– Idę się ogolić, a później do Julii. Schowaj ją lepiej.
Po
jego wyjściu składam mapę i wsuwam pod poduszkę. Postanawiam
wyjść na spacer i tak nikomu nie jestem tutaj potrzebna. Gdy
przechodzę obok łazienki słyszę z niej śpiew.
– Me gusta la
mañana, me gustas tú
Me
gusta el viento, me gustas tú
Me
gusta soñar, me gustas tú
Me
gusta la mar, me gustas tú
Wybucham
śmiechem słysząc tą głupią piosenkę śpiewaną przez mojego
brata. On słysząc to przerywa i otwiera drzwi.
– Nie masz lepszych rzeczy do roboty Mari? Ładnie tak podsłuchiwać? – pyta się. Wygląda śmiesznie z pianą na twarzy.
– Przechodziłam tylko obok i usłyszałam. Strasznie głośno
śpiewasz. No i fałszujesz – dodaję na końcu. - Idę się
przejść. Mam nadzieje, że nikt nie będzie mnie szukać. Pozdrów
ode mnie Julie.
Narzeczona
Miquela jest sympatyczną dziewczyną, i co najważniejsze kocha
mojego brata. Chcę by był szczęśliwy i jego małżeństwo nie
było takie jak Cataliny i Ricardo. Dwoje bardzo niedobranych ludzi,
którzy próbują razem żyć. Skutki tego odczuwamy każdego dnia
słuchając ich kłótni i jej płaczu. To męczy, a także napawa
mnie strachem. Czy jeśli nie uda mi się stąd wyrwać moje życie
będzie takie jak te, które wiedzieć Catalina? Bezbarwne i jałowe.
Egzystowanie z oczekiwaniem na kolejny dzień. Kolejny taki sam
dzień... Czasami po prostu boję się tego co przyniesie przyszłość.
* Do
zobaczenia
**
Cześć ( na pożegnanie)
***syn
****proszę
bardzo
----------
Witam :D
Wiem, że troszkę spóźniony, przepraszam. Postaram się by raczej często się to nie powtarzało.
Czekam na wasze opinie i komentarza. Jak Wam się podoba opowiadanie?
Link do mapki jakby ktoś chciał - - można sobie spojrzeć na miejsca, o których była mowa w rozdziale.
Piosenka, którą śpiewa Miquel - Me gustas tu - Manu Chao
Kolejny rozdział : 16.05
Pozdrawiam
PaKi ;D